Widzew24.pl – wszystkie newsy o Widzewie w jednym miejscu

Rozmowy z młodymi zawodnikami, którzy nie zwiedzili jeszcze wielu klubów i nie mają doświadczenia, nie należą do łatwych. Michael Ameyaw zadaje kłam tej teorii, mimo zaledwie 18 lat ciekawie opowiada o swoich pobytach w zagranicznych akademiach, treningach ze Zbigniewem Smółką czy swojej roli w drużynie Widzewa. Zapraszamy!

– Nie mogę nie zacząć od jednego pytania. Wiesz którego?

– Domyślam się.

– Wyrzuciłeś już z pamięci tą sytuację z Częstochowy?

– Nie zapomniałem, czasami przejdzie mi to przez myśl, ale powtarzam sobie, że takie jest życie sportowca. Czasami zdarzają się również takie sytuacje, taki to zawód. Wolałbym tego już w przyszłości uniknąć, ale mogą się jeszcze zdarzyć sytuacje, że nie wykorzystam rzutu karnego, gdybym go wykonywał.

– Było dużo plotek na temat tamtego wydarzenia. Słyszałem nawet tak niedorzeczne, że Mateusz Michalski mówił ci na ucho, byś nie strzelił.

– To kompletna bzdura! Z Mateuszem dzieliłem szatnię przez rok, zawsze mogłem na niego liczyć, był mi pomocny wtedy, kiedy tego potrzebowałem. W tamtym momencie również mnie wspierał. Nie byłem wyznaczony do wykonywania tego rzutu karnego, ale tak wyszło, że wziąłem piłkę i to ja strzelałem. Czułem się na siłach, by uderzać, ale piłka poleciała w słupek. Jeśli miałbym zrobić to drugi raz, bo drużyna by tego potrzebowała, to bym się nie zawahał. Najbardziej w tym wszystkim żałuję nie tego, że podszedłem do jedenastki, tylko, że jej nie wykorzystałem.

– Gdyby piłka poleciała kilka centymetrów w prawo, zostałbyś bohaterem, a cały sezon mógłby się skończyć inaczej.

– Nie patrzę na to w ten sposób, nie uważam, że był to moment zwrotny sezonu. Równie dobrze mogliśmy nie stracić punktów w kilku wcześniejszych spotkaniach i wyszłoby na to samo. Tamten rzut karny nie podciął nam skrzydeł, w kolejnym meczu wyszliśmy na boisko równie zmotywowani, pokonaliśmy pewnie Ruch Chorzów i w końcu przełamaliśmy się ta złą serię remisów. Ja sam starałem się dać z siebie jak najwięcej, żeby zmazać plamę. Myślę, że wyszło całkiem nieźle, choć na koniec sezonu nie mieliśmy powodów do radości.

– Przychodziłeś do klubu, jako piłkarz młody, którego trzeba dopiero wprowadzić do dorosłej piłki. Czujesz się po tym roku pełnoprawnym członkiem drużyny?

– Po części tak już jest. Wydaje mi się, że jestem zawodnikiem, który jest dość ważną częścią naszego zespołu. Zgadza się, przychodziłem do Widzewa jako zawodnik, który nie miał jeszcze styczności z piłką w pełni dorosłą. Były opcje, bym poszedł do drużyn z Ekstraklasy czy I ligi, ale skończyłoby się pewnie tym, że nie miałbym szans na grę. Wybrałem Łódź, gdzie przez pierwsze pół roku byłem przez trenera Mroczkowskiego spokojnie wprowadzany w seniorski futbol, za co jestem mu bardzo wdzięczny. A potem, gdy przyszedł trener Paszulewicz, to grałem już regularnie. Nie bał się postawić na mnie, gdy przyszły te najważniejsze spotkania, więc jemu też sporo zawdzięczam.

– Domyślam się, że od początku taki był plan na ciebie w Łodzi.

– Prawdą jest, że gdybym nie miał szans na grę również w Widzewie, to pewnie poszedłbym wyżej. Zanim trafiłem do klubu przeprowadziliśmy jednak wiele rozmów zarówno z trenerem Mroczkowskim, jak i zarządem. Przedstawili mi pomysł, jaki na mnie mają i dlatego zdecydowałem się przyjść właśnie tutaj.

– Nie miałeś obaw, że seniorska piłka cię wypluje?

– Raczej nie. Fakt, że interesowały się mną zespoły z najwyższej klasy rozgrywkowej czy nawet z zagranicy, dodawał mi pewności siebie. Poza tym, tak jak mówiłem, gdy trafiłem pod skrzydła Radosława Mroczkowskiego, byłem stopniowo wprowadzany do gry, mogłem w spokoju poznać, jak funkcjonuje dorosła szatnia.

– Zwiedziłeś trochę zagranicznych klubów.

– Miałem propozycję z Holandii: z Feyenoordu Rotterdam i Twente Enschede. Byłem także na testach w Anglii, w drużynie Crystal Palace. Była również opcja wyjazdu do Niemiec.

– Nie chciałeś zostać w którejś z tych akademii? W Holandii szkoli się podobno najlepiej na świecie.

– Podam ci przykład Feyenoordu. Gdy tam trafiłem, na mojej pozycji w klubie było ośmiu kadrowiczów młodzieżowych reprezentacji Holandii. Uznaliśmy, że nie ma sensu tam zostawać. Mogłem trafić do innych drużyn, w Anglii chcieli, żebym ponownie do nich przyjechał, ale jednak stało się, jak się stało. Gdybym poszedł do Crystal Palace, Feyenoordu czy Twente, to pewnie dalej grałbym w zespołach juniorskich. Tak było mi to przedstawiane: „Jesteś dobry, widzimy w tobie potencjał i chcemy cię u siebie. Ale pamiętaj, że w twoim roczniku, na twojej pozycji jest kilku innych na podobnym poziomie”. Wybrałem Widzew, gdzie gram z seniorami i bardzo cieszę się, że tutaj jestem.

– Jak porównasz te akademie z tym, co mamy w Widzewie?

– Do klubu trafili teraz trenerzy Smółka i Gomułka, którzy zaliczyli sporo stażów zagranicznych, z bliska widzieli to, jak tam się pracuje. I muszę powiedzieć, że w tej chwili to, co robimy na treningach, w niczym nie odbiega od zachodnich standardów. W zagranicznych klubach nie ma nie wiadomo czego. Trenerzy kładą duży nacisk na powtarzalność, dokładność. Jeśli wykonujesz dane ćwiczenie czy uczysz się schematu taktycznego, musisz to powtarzać tak długo, aż dojdziesz w tym do perfekcji. Na przykład, gdy na treningu doskonali się proste podania, to zagraniczni szkoleniowcy zwracają uwagę na najdrobniejsze szczegóły, o których inni nawet nie pomyśleli. W Widzewie jest teraz to samo.

– Obserwując wasze zajęcia widać, że trener Smółka kładzie nacisk na detale.

– To prawda. Nigdy wcześniej nie spotkałem się w Polsce z czymś takim, że trener potrafi przerwać proste ćwiczenie, żeby pokazać nam, jak można lepiej rozwiązać daną sytuację boiskową. Przesuwa nas na boisku, zwraca uwagę na najdrobniejsze rzeczy, jak ułożenie głowy, ramion, gdzie wędruje nasz wzrok, jak powinien zachować się zawodnik bez piłki, żeby pomóc temu z futbolówką przy nodze wyjść spod pressingu. Te detale mają potem dać nam przewagę w meczach o punkty.

– Z tego co mówisz wynika, że w Widzewie teraz szkoli się na poziomie holenderskich akademii. To nie przesada?

– Tego nie powiedziałem, podkreślam tylko, jak wygląda trening pod okiem Zbigniewa Smółki w porównaniu do zajęć w Holandii czy Anglii. Oczywiście, że jest ogromna różnica pomiędzy funkcjonowaniem akademii w Polsce a tymi na zachodzie. Polega ona głównie na jakości infrastruktury, ilości boisk, wyposażenia. W Polonii Warszawa jest takie słynne boisko, nazywane „Saharą”. Bywały dni, że trenerzy musieli upchnąć na nim pięć zespołów. Próbowano wyciągnąć maksa z tych zajęć, ale nieraz się nie dało. Nie było też możliwości, by zostać po treningu i ćwiczyć indywidualnie. Na zachodzie nie ma z tym problemu. Zagranicą jest także ogromna konkurencja, wielu graczy rywalizuje o jedno miejsce w drużynie. Inaczej wygląda też sposób zarządzania akademią. Gdy byłem w Rotterdamie, dyrektorem sportowym był Dirk Kuyt, który na bieżąco analizował to, co dzieje się w każdym roczniku. Była wspólna filozofia pracy, każdy rocznik grał według tych samych założeń taktycznych. Oczywiście, nie wiem jak to wyglądało w pierwszym zespole, bo obok zawodników z „jedynki” mogłem co najwyżej przejść lub popatrzeć na ich zajęcia.

– Masz jakieś indywidualne cele na nowy sezon? Bo wiadomo, że drużynowym celem będzie awans do I ligi.

– Mam, zamierzam zapisać je sobie na kartce przed rozpoczęciem sezonu i chciałbym je zrealizować. Na razie trwa okres przygotowawczy i nie jesteśmy jeszcze w formie, by spełniać swoje małe cele. Trener ma swoją filozofię gry, staram się chłonąć tą wiedzę i na razie na tym się skupiam. Na realizację celów przyjdzie czas, gdy będę w dobrej dyspozycji i będę wiedział, czego ode mnie oczekuje trener. Nie zapominam przecież, że nadrzędna jest praca dla drużyny, a nie własne małe ambicje.

– Ale o strzeleniu pierwszej bramki dla Widzewa na pewno marzysz. Byłeś już tego bardzo blisko w tamtym sezonie i nie mówię o rzucie karnym w Częstochowie.

– Ach, oczywiście że marzę. Rzeczywiście, było to w spotkaniu z Rozwojem Katowice, gdy razem z Przemkiem Banaszakiem ruszyliśmy do piłki. Do dzisiaj w żartach kłócimy się, kto strzelił wtedy tamtą bramkę, ale ostatecznie została ona przypisana Przemkowi. Śmialiśmy się potem w szatni, że obaj w statystykach powinniśmy mieć za tamtą akcję po pół gola. Na razie w Widzewie bramki jeszcze nie strzeliłem, dlatego bardzo czekam na ten moment.

– Często pomocnicy twierdzą, że bardziej cieszą ich asysty od goli.

– Myślę, że zdobyta bramka cieszy bardziej. Widzisz wtedy siebie na liście strzelców, a cały stadion krzyczy twoje nazwisko. To przyjemne momenty, choć nie ma co ukrywać, że podanie do lepiej ustawionego kolegi, który strzeli gola, również daje dużą satysfakcję.

– Oswoiłeś się już z otoczką wokół klubu? Z całym szacunkiem dla Polonii, ale to jest nieporównywalne.

– Zdecydowanie nie da się tego porównać z niczym, co dotąd spotkało mnie w przygodzie z piłką. Niedawno dołączyli do nas Chris Mandiangu i Ryoya Ito, pytają nas, jak to możliwe, że w klubie na trzecim poziomie rozgrywkowym może być aż tak duże zainteresowanie. Są w szoku, gdy oglądają filmy na YouTube i widzą pełny stadion, czy to jak wiele mediów codziennie pisze o drużynie. Trzeba nauczyć się z tym żyć, nie da się z tym oswoić od razu. Pamiętam, gdy zaliczałem pierwsze minuty w lidze, to byłem zahipnotyzowany tym, co działo się wokół boiska. Każdy potrzebuje czasu, by się do tych warunków zaadoptować. Jednym pójdzie szybko, inni muszą cierpliwie czekać na ten moment.

– Fakt, że urodziłeś się w Łodzi, miał jakiekolwiek znaczenie przy wyborze klubu?

– Nie. Gdy wyjeżdżałem z Łodzi miałem trzy lata, a dorastałem w Warszawie, dlatego to z tym miastem czuje dużo większy związek. Co innego moi rodzice. Opowiadali mi, że Łódź z ich lat młodości, a ta dzisiejsza, to dwa różne światy. Miasto się zmienia, rozwija. Moim zdaniem, pod względem codziennego życia nie różni się za bardzo od Warszawy.

– Zwłaszcza, jeśli chodzi o korki.

– Tego nie wiem, bo nie mam jeszcze prawa jazdy. Podchodziłem już do egzaminu i… muszę podejść znowu (śmiech). Mieszkam w centrum, na stadion dojeżdżam tramwajem. Jest OK, nie narzekam. Gdy mamy dwa dni wolnego, jeżdżę do Warszawy, a gdy mamy mecz u siebie, rodzice są niemal na każdym. W zasadzie moje życie w Łodzi wygląda tak, że podróżuję na linii mieszkanie-stadion-mieszkanie. Koncentruję się tylko na piłce, teraz jest ona całym moim światem.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
1
0
Would love your thoughts, please comment.x