Już tylko nieco ponad tydzień dzieli nas od pierwszego wiosennego spotkania o punkty, tymczasem w kadrze Widzewa wciąż znajduje się jeden gotowy do gry środkowy obrońca. W Łodzi muszą w najbliższych dniach postawić kropkę nad i.
Wydawało się, że okno transferowe, choć oszczędne w liczbie nowych graczy, jest udane. Wystarczyło podpisać umowy z Krystianem Nowakiem, Henrikiem Ojamą oraz młodym Robertem Prochownikiem. Niestety, „czarna sobota”, jak nazwano w mediach dzień, w którym poważnych kontuzji doznali wspomniany Nowak oraz Przemysław Kita, wywróciła wszystko do góry nogami. Działacze natychmiast zabrali się do poszukiwania alternatyw, przede wszystkim w linii defensywnej. Przez zawieszenie za kartki Daniela Tanżyny zespół został bowiem tylko z Sebastianem Rudolem. Jego imiennika, Zielenieckiego, oddano bez żalu do czwartej ligi niemieckiej, a Kamil Piskorski nie jest na tyle doświadczony, by wystawić go do gry w ważnym spotkaniu.
Przy Piłsudskiego bardzo chcieli, by nowy stoper zdążył dolecieć do drużyny na zgrupowanie w Turcji, ale to się nie udało. Z różnych powodów. Głównie dlatego, że na rynku nie było jednego czy dwóch oczywistych kandydatur. Zastanawiano się nad możliwością ściągnięcia na pół roku Mariusza Pawelca ze Śląska Wrocław, ale okazał się on kontuzjowany, z kolei Jonathan de Amo Perez z Termaliki Nieciecza czy Jarosław Fojut z Wisły Płock szybko zostali skreśleni z listy życzeń ze względu na zbyt duże wymagania finansowe.
Jak się dowiedzieliśmy, na celownik wzięto aż kilkudziesięciu zawodników, swoje propozycje składali też menadżerowie. Do rozmów dochodziło jednak rzadko, bo zdecydowana większość nazwisk okazywała się nierealna do pozyskania. Tak było chociażby w przypadku Tomasza Jodłowca (pisała o nim „Gazeta Wyborcza”), którego kandydatura szybko upadła, ponieważ zawodnik Piasta Gliwice zdążył już wystąpić w tym sezonie również w barwach Legii Warszawa. Były reprezentant Polski na kilka piątkowych godzin stał się obiektem dyskusji kibiców, ale te skończyły się wraz z przypomnieniem przepisów, które wykluczają grę w trzech polskich klubach w jednej kampanii.
Kto więc trafi w najbliższym czasie do Widzewa? To wciąż pozostaje nierozstrzygnięte. Informowaliśmy już, że bliski powrotu na stare śmieci jest mający kłopoty z wywalczeniem miejsca w składzie Rakowa Częstochowa Arkadiusz Kasperkiewicz (na zdjęciu obok Radosława Mroczkowskiego). W zasadzie większość warunków jego transferu została ustalona, ale póki co transakcja nie została sfinalizowana. Defensor nie przeszedł jeszcze także rutynowych badań medycznych. Ciężko zgadywać, dlaczego. Albo w Łodzi mają jeszcze jakiś inny plan, albo nie wszystkie szczegóły umowy zostały zaakceptowane przez każdą ze stron. A tych jest niemało: Widzew, Raków, sam Kasperkiewicz, a także jego menadżer, Jarosław Kołakowski.
Jeśli mielibyśmy oceniać szansę na realizację transferu Arkadiusza Kasperkiewicza, to dalibyśmy jej więcej niż 50%, ale to na razie tylko jedna z opcji. Jeżeli działacze posiadają inną, szybko dowiemy się, o kogo chodzi. Wydaje się, że w grę wchodzić może tylko wypożyczenie innego piłkarza do końca sezonu. Pierwotnie tylko to brano pod uwagę, by mieć dodatkowe pole manewru po awansie do I ligi, jeżeli chodzi o dobór stoperów. Sprawy nabiorą tempa po weekendzie, bo mecz z Olimpią Elbląg już w następną niedzielę…
