Widzew24.pl – wszystkie newsy o Widzewie w jednym miejscu

News własny: Transferowa rywalizacja Widzewa z Legią, czyli transakcje, które przeszły do historii polskiej piłki

photo
Widzew. Co można było zrobić lepiej w spotkaniu z Wartą Poznań?
photo
Wypowiedzi po meczu Warta Poznań - Widzew Łódź 2:1
photo
Trener Widzewa: Nie uporządkowaliśmy gry
photo
Warta coraz bliżej celu, trener Widzewa rozczarowany
photo
Trener piłkarzy Widzewa Daniel Myśliwiec: Żadna z bramek dla Warty nie powinna paść
Facebook
Twitter
Email

Rywalizacja Widzewa z Legią to nie tylko zmagania zawodników na boisku, ale także głośne transfery pomiędzy oboma klubami. Niektóre z nich przeszły na stałe do historii polskiej piłki, a inne elektryzowały lub elektryzują tylko kibiców obu ekip. Postanowiliśmy nieco odkurzyć ten temat i przyjrzeć się kulisom najciekawszych migracji pomiędzy łódzkim i warszawskim klubem na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat.

KONIUSZY SMOLAREK

Bohaterem najgłośniejszego transferu na linii Łódź – Warszawa był ŚP. Włodzimierz Smolarek. W jego przypadku można nawet mówić o podróży Łódź – Warszawa – Łódź, ponieważ finalnie wrócił on na ówczesną aleję Armii Czerwonej 80. Kulisy jego przenosin do stolicy obrosły już legendą, są bowiem bardzo ciekawe, a zdaniem niektórych fanów nadają się nawet na scenariusz filmowy. Przeprowadzka Smolarka związana była z działaniami, jakie w czasach PRL mogła przeprowadzać Legia. Jako klub wojskowy, stosowała ona przez lata patent polegający na sprowadzaniu piłkarzy poprzez powołanie ich do wojska. Po przyjeździe zawodnik dostawał ultimatum: gra dla warszawskiej drużyny i pobyt w armii na ulgowych zasadach, albo ciężka służba w kamaszach. Dla wielu graczy była to propozycja nie do odrzucenia.

Początkowo również dla Smolarka, który skuszony wizją spokojnej służby wojskowej wylądował na Łazienkowskiej. Jak pisze Marek Wawrzynowski w książce „Wielki Widzew”, najpierw napastnik trafił do rezerw, ale ówczesny trener Andrzej Strejlau szybko dostrzegł talent zawodnika i przesunął go do pierwszego zespołu. Ten odpłacał się dobrą grą, co zwróciło na niego uwagę… Widzewa. Według Wawrzynowskiego, legendarny prezes Ludwik Sobolewski miał postanowić, że chce sprowadzić Smolarka z powrotem do siebie. Piłkarz został przekonany do tej wizji, ale gdy poinformował o niej działaczy CWKS, ci karnie przesunęli go do końca obowiązkowej służby do pracy w stadninie koni. To właśnie tam „Smolar” miał hartować swój charakter, a jak głoszą legendy, dzięki bieganiu z końmi miał zyskać swoją niespotykaną szybkość na boisku.

Po odsłużeniu służby, w 1979 roku Włodzimierz Smolarek, tak jak postanowił, wrócił do Widzewa. W późniejszym okresie stał się klubową ikoną. Poprowadził drużynę do dwóch mistrzostw Polski, a także do półfinału Pucharu Mistrzów. Po siedmiu latach dostał zgodę na wyjazd za granicę, trafił najpierw do Niemiec, a następnie do Holandii, gdzie pierwsze piłkarskie kroki stawiał jego syn, Euzebiusz. Smolarek zdobył także trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata. Zmarł nieoczekiwanie w marcu 2012 roku.

„DZIEKAN” OTWIERA OKNO

Kolejny głośny transfer pomiędzy Legią a Widzewem związany jest z osobą Dariusza Dziekanowskiego. Powody tego rozgłosu były dwa: pieniądze oraz kontrowersyjne zachowanie zawodnika. Dziekanowski uważany był za największy talent polskiej piłki na przełomie lat 70. i 80. Był wychowankiem Polonii Warszawa, z której trafił do Gwardii. Właśnie z tego klubu, w 1983 roku, wyciągnął go RTS. Kwota transferu była na tamte realia astronomiczna, wynosiła 21 milionów złotych, którymi łodzianie dysponowali m.in. dzięki sprzedaży Zbigniewa Bońka do Juventusu Turyn. Właśnie suma, za jaką Dziekanowski trafił do Łodzi, okazała się później jego przekleństwem.

Napastnik nie najlepiej wprowadził się do drużyny dowodzonej przez Władysława Żmudę. O ile piłkarsko wnosił od niej bardzo wiele, o tyle nie potrafił „wkupić” się w łaski widzewskiej szatni. W „Wielkim Widzewie” czytamy, że przez resztę zespołu traktowany był jako typowy warszawski elegancik, który miał się za lepszych od nich. Mające robotnicze korzenie miasto nie przypadło z kolei do gustu „Dziekanowi”, dlatego zaczął źle czuć się w Łodzi. Informacje o braku chemii pomiędzy piłkarzem a resztą szatni zaczęły przedostawać się do mediów oraz kibiców, a ci reagowali na nie niechęcią do warszawiaka. Coraz głośniej wypominano mu kwotę, za jaką został kupiony z Gwardii, domagając się większej pokory i gry na poziomie tych bardzo wysokich pieniędzy.

Konflikt narastał, a czarę goryczy przelał wywiad, jakiego Dziekanowski udzielił na łamach pisma „Sportowiec”. Po nim było już jasne, że dni zawodnika są w Łodzi policzone. „Marzyłem o grze w Legii od młodzieńczych lat”, „Każde moje złe zagranie jest widoczne i napiętnowane. Inni mogą być niezauważalni”, „Jeśli ktoś wkłada koszulkę z numerem dziewięć, udaje ruchy Bońka, a nie gra tak samo, to jest tylko smutnym klaunem” – te słowa mocno zabolały kibiców z Armii Czerwonej. Najgłośniejsze stwierdzenie padło jednak później. „Wsiadam wtedy do samochodu i wyjeżdżam do stolicy na dyskotekę. Po minięciu tablicy z napisem „Warszawa” otwieram szybę i powiew innego powietrza wpływa na mnie kojąco” – stwierdził niemal 35 lat temu w słynnej rozmowie z red. Jerzym Chromikiem. Niedługo potem Dariusz Dziekanowski odszedł z Widzewa, wrócił do stolicy, ale swe kroki skierował na Łazienkowską 3. Spędził w niej cztery lata, a następnie wyjechał najpierw na Wyspy Brytyjskie, a później do Niemiec, z roczną przerwą na ponowną grę w Legii. Karierę kończył w Polonii, czyli swoim pierwszym zespole.

INNI Z LAT 70 I 80.

Ciekawą postacią, łączącą oba kluby, jest także Paweł Janas. Wychowanek Włókniarza Pabianice trafił do Widzewa w 1973 roku, spędził w nim cztery lata, zapracował na stałe miejsce w polskiej reprezentacji. Później przeniósł się do Warszawy, z przerwą na grę we francuskim AJ Auxerre. Legionistą był przez sześć sezonów. Po zakończeniu kariery piłkarskiej został w klubie, gdzie był najpierw asystentem, a od 1994 roku pierwszym trenerem „Wojskowych”. Janas w latach 2009-2010 ponownie związał się z RTS, objął zespół z nadania Sylwestra Cacka, który dla „Janosika” zwolnił Waldemara Fornalika (po rundzie jesiennej zespół zajmował 1. miejsce w tabeli I ligi!). Szkoleniowiec wywalczył z drużyną awans do Ekstraklasy, a następnie został skuszony przez Józefa Wojciechowskiego, inwestującego spore pieniądze w Polonię Warszawa.

Człowiekiem, który przenosił się z Legii do Widzewa, był w połowie lat 70. również Tadeusz Błachno. To o tyle interesująca postać, że wojskowy klub oddał go niemal za grosze, by później mocno tego żałować. Piłkarz, za którego go wymieniono, wielkiej kariery nie zrobił, w przeciwieństwie do Błachny. Pomocnik łącznie rozegrał w czerwono-biało-czerwonych barwach sześć sezonów, ale miał pecha – odszedł do Cracovii na krótko przed najlepszym okresem łodzian w swojej sportowej historii.

Kilka zdań należy poświęcić także Wiesławowi Ciskowi, który przeszedł w 1985 roku drogę odwrotną do Dziekanowskiego. Zamienił stolicę na Łódź, w której wiodło mu się chyba całkiem nieźle. Reprezentował czerwono-biało-czerwone barwy aż przez osiem i pół sezonu. Odszedł do niemieckiego Oldenburgu i spędził tam wiele lat. Cisek nie sięgał z łodzianami po żadne trofea, ale był podstawowym zawodnikiem. Łącznie zaliczył w Widzewie ponad 200 występów!

SZALONE LATA 90.

Kolejny głośny rozdział łódzko-warszawskiej sagi transferowej zaczął pisać się w 1996 roku. Doszło wtedy do aż dwóch transferów, które w owym czasie uznano za hitowe. Mowa o przejściu z Legii do Widzewa bramkarza Macieja Szczęsnego oraz pomocnika Radosława Michalskiego. Aby zobrazować tamtą zmianę barw można powiedzieć, że to tak, jakby teraz do Liverpoolu przenieśli się z Manchesteru City Ederson oraz Kevin De Bruyne. W połowie lat 90. rywalizacja widzewiaków z legionistami o mistrzowski tytuł była bowiem tak rozgrzana, jak obecnie pojedynki na szczycie w angielskiej Premier league.

Wyciągnięcie dwóch kluczowych zawodników przez największego rywala zostało źle odebrane przy Łazienkowskiej. W czasach, gdy nienawiść pomiędzy wrogimi grupami kibiców osiągała swe apogeum, transfery tego typu były przez fanów niewybaczalne. Więcej oberwało się Szczęsnemu, który jako charakterny facet zyskał wcześniej sympatię stołecznych trybun. Po przeprowadzce do „Miasta Włókniarzy” okrzyknięto go zdrajcą i zapowiedziano krucjatę. Szczęsny nie robił sobie jednak nic z tych gróźb. Przyznał w jednym z wywiadów, że dla żartu postanowił pewnego razu pójść na stadion Legii, ale nie na trybunę VIP, tylko na „Żyletę”, opanowaną przez najzagorzalszych sympatyków drużyny. Jak mówił bramkarz – nie spadł mu nawet włos z głowy.

Zarówno Szczęsny, jak i Michalski, bardzo przysłużyli się sportowo zespołowi z Piłsudskiego. W pierwszym sezonie w nowym klubie zdobyli mistrzostwo, zaliczając przy tym udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Dla obu graczy był to już trzeci złoty medal, ale nie ostatni. Maciej Szczęsny sięgał jeszcze po tytuły z warszawską Polonią i Wisłą Kraków, a Radosław Michalski z izraelskim Maccabi Hajfa oraz cypryjskim Apollonem FC. Pierwszy spędził w RTS dwa lata, drugi trzy i pół. Obaj do dziś ciepło wspominani są przez kibiców, głównie ze względu na fakt, że kojarzą się z ostatnimi sukcesami klubu na ogólnopolskiej arenie.

LEGENDY DOTKNIĘTE KLĄTWĄ

Końcówka lat 90. nie wyglądała w Łodzi zbyt optymistycznie. Pieniądze ze sprzedaży m.in. Sławomira Majaka, Pawła Wojtali czy Jacka Dembińskiego, czy za udział w Lidze Mistrzów, wyparowały. Klub chylił się ku bankructwu, piłkarze nie otrzymywali wypłat, na stadionie odcinano prąd i ciepłą wodę. Z tego powodu gracze szukali innych pracodawców. Wiosną 2000 roku gruchnęła wiadomość nie tylko o tym, że komputery w nowym millennium działają bez zarzutu, ale także o tym, że do Legii trafić mają dwie klubowe ikony: Tomasz Łapiński oraz Marek Citko! Szybko stało się to prawdą i wśród kibiców zawrzało.

Łapiński był przy Piłsudskiego postacią wielką. Do klubu trafił w 1987 roku z prawie nikomu nie znanej Pogoni Łapy, brał udział w historycznym momentach, tych dobrych, jak dwa mistrzostwa Polski, Superpuchar Polski i gra w Lidze Mistrzów, ale też haniebnych, jak pamiętny mecz z Eintrachtem Frankfurt, przegrany w Niemczech aż 0:9. Przez niemal dwanaście lat spędzonych w Widzewie dorobił się nie tylko opaski kapitańskiej, ale też rekordu ligowych występów klubu (281), który pobity nie został do dziś. Jego wkład najlepiej oddaje miejsce w „Złotej jedenastce wszech czasów”, wybranej na 100-lecie klubu.

Wszystkie te laury niejako pomogły fanom RTS przełknąć tę gorzką pigułkę. Łapińskiemu częściowo wybaczono transfer do Legii, rozumiejąc, że wobec finansowych problemów stoper po prostu nie miał wyjścia. Odbiór po latach tego transferu złagodził dodatkowo fakt, że popularnemu „Łapie” przy Łazienkowskiej kompletnie nie wyszło. Zaczął borykać się z kłopotami ze zdrowiem, co zahamowało jego dalszą karierę. W ciągu trzech sezonów rozegrał w nowym zespole… jeden mecz. To był koniec Tomasza Łapińskiego, jakiego znano, jak również początek… widzewskiej klątwy.

Nie najlepiej pobyt w stolicy wspomina bowiem również Citko, bohater jednego z największych sportowych szaleństw Polaków, porównywalnych z atencją, jaką cieszyli się później chyba tylko Adam Małysz, Kamil Stoch czy Justyna Kowalczyk. Fani w kraju szaleli za obdarzonym fenomenalną technika piłkarzem, a zjawisko to nazwano wówczas „Citkomanią”. Jej efektem było prestiżowe zwycięstwo w głosowaniu na Sportowca Roku, w którym widzewiak wygrał m.in. ze złotą medalistką olimpijską Renatą Mauer. W najlepszym momencie Citce wieszczono wielką karierę, gdy strzelał gole Anglii na Wembley czy Atletico Madryt z połowy boiska, kochano go w każdym zakątku kraju. Ręce zacierali wtedy właściciele klubu, Andrzejowie Grajewski oraz Pawelec, licząc już wirtualne dolary ze sprzedaży swojej gwiazdy. Media rozpisywały się, że ofensywny pomocnik był bardzo blisko przeprowadzki do angielskich Blackburn Rovers czy Liverpoolu, ale skąpstwo działaczy Widzewa miało blokować transfery. Chciano więcej i więcej, aż okazało się, że… nie zarobiono nic.

Wszystko przez zerwanie ścięgna Achillesa, jakie dotknęło zawodnika w maju 1997 roku, w spotkaniu z Górnikiem Zabrze. Poziom medycyny przed ponad dwudziestoma laty sprawił, że uraz ten był bardzo skomplikowany – wyłączył Citkę z gry na blisko półtora roku! Po powrocie na boisko, we wrześniu 1998 roku nic nie było już takie, jak dawniej. Co prawda piłkarz z numerem 6 na plecach rozegrał w sezonie 1998/1999 dwadzieścia ligowych meczów, ale zdobył tylko dwie bramki. Nie lepiej było w kolejnych rozgrywkach – czternaście występów i zaledwie jeden gol. „Citkomania” zaczęła blednąć coraz bardziej.

Ratunkiem dla Marka Citki miał być romans z Legią. Zawodnik miał żal do szefów Widzewa, że ci nie za bardzo interesowali się jego losem w trakcie pooperacyjnej rehabilitacji. Gdy okazało się, że wielkiej kasy ze sprzedaży gracza na Zachód nie będzie, Grajewski i Pawelec zniknęli z otoczenia piłkarza niczym niedoszły hitowy transfer. Pomocnik postanowił więc spróbować swoich sił w stolicy, ale nie szło mu najlepiej. Od czasu do czasu przeszkadzało zdrowie, skończyło się na półtora sezonu i sześciu trafieniach. Po dawnej formie zostało już tylko wspomnienie. Nazwisko Citko zostało wykreślone z notesów piłkarskich skautów, pozostało mu dorobić przed emeryturą w szwajcarskich FC Aarau i Yverdnonie. Klątwa nadal działała?

Do Tomasza Łapińskiego i Marka Citki dorzucić można jeszcze jedno nazwisko – Rafała Siadaczki. Ten lubiany w Łodzi piłkarz odszedł z klubu rok przed wyżej wspominanym duetem. Nie powędrował jednak od razu do Warszawy, tylko do zachodniej ligi. Został piłkarzem Austrii Wiedeń i spędził w niej półtora roku. Wiosną 2000 uwagę zwróciła na niego Legia i tym oto sposobem w tym samym okresie do stołecznego klubu trafiło aż trzech widzewiaków. Jak Siadaczka odnalazł się w nowym otoczeniu? Raczej kiepsko. Przez rok w grywał w miarę regularnie, później prawie wcale. Nigdy już nie wrócił do futbolu na wysokim poziomie.

NIEUDANA MISJA „FRANZA”

Na przełomie XX i XXI wieku na Legii sparzyli się nie tylko trzej opisywaniu zawodnicy. W stołecznym klubie słabszy okres zaliczyła także jedna z największych trenerskich legend Widzewa, czyli Franciszek Smuda. We wrześniu 1999 roku przejął on stery nad legionistami, a zimą stał za sprowadzeniem Łapińskiego, Citki i Siadaczaki, swoich zaufanych podopiecznych z Łodzi. Zadaniem nowego szkoleniowca miało być odzyskanie dla „Wojskowych” mistrzowskiego trofeum. Po dwóch tytułach dobytych przez Smudę z RTS, puchar do gabloty wstawiali kolejno ŁKS, Wisła Kraków i Polonia Warszawa. Zniecierpliwienie w stolicy było więc coraz większe, stąd sięgnięcie po trenera, który uchodził wtedy za duży autorytet i wymieniany był w gronie kandydatów na selekcjonera pierwszej reprezentacji.

„Franz” przy Łazienkowskiej nie poprawił jednak swoich notowań. Wręcz przeciwnie, w pierwszym sezonie zaliczył bolesny upadek – zamiast wywalczyć pierwsze miejsce w tabeli, warszawianie zakończyli rozgrywki dopiero na czwartym miejscu, zostając tym samym bez medalu i z szansą na grę w europejskich pucharach jedynie w Intertoto. W kampanii 2000/2001 legionistom szło nieco lepiej, jesień zakończyli na trzeciej pozycji, ze stratą pięciu punktów do prowadzących w tabeli Pogoni Szczecin i krakowskiej Wisły. W rundzie wiosennej marzenia o mistrzostwie legły w gruzach, ale już bez udziału Franciszka Smudy. Zwolniono go przed startem drugiej części sezonu, a jego następca, Serb Dragomir Okuka, dowiózł trzecią lokatę do końca, a w kolejnym sezonie wygrał tytuł. I jak tu nie mówić o klątwie?

Wiosną 2000 roku doszło także do sporego ruchu odwrotnego na linii Warszawa – Łódź. Podążyło nią aż czterech piłkarzy: Jacek Magiera, Piotr Mosór, Sergiusz Wiechowski oraz Sławomir Rutka. Nie odegrali oni w RTS zbyt dużej roli, ale pomogli na tamtym etapie utrzymać się w Ekstraklasie. Dwa lata później na Piłsudskiego trafił także Zbigniew Robakiewicz, przez wiele lat związany z Legią, a także Łódzkim Klubem Sportowym, w którym zaczynał karierę w połowie lat 80. Bramkarz nie przeniósł się jednak bezpośrednio z Legii, a dopiero po rundzie spędzonej w Grodzisku Mazowieckim.

SYN MARNOTRAWNY, 600 TYS. EURO I STRATA REPREZENTANTA

Pierwsza dekada nowego wieku była bardzo ciekawa pod względem przetasowań pomiędzy omawianymi klubami. Powoli upadający Widzew był już na dużo niższym poziomie od stołecznego rywala, więc to on zaczął być dostarczycielem „towarów eksportowych”. Gorąco było latem 2004 roku, gdy tonący statek opuszczał Jakub Rzeźniczak, uważany za nieformalnego wychowanka klubu. Grający na pozycji obrońcy lub defensywnego pomocnika zawodnik swoim przejściem do Legii mocno rozczarował kibiców. Wielu z nich nie mogło wybaczyć mu tego nawet dwa lata później, gdy „Rzeźnik:” został na rok wypożyczony do RTS. Był podstawowym zawodnikiem u Michała Probierza, ale „syn marnotrawny”, choć bardzo się starał, nie odkupił wszystkich win. Po sezonie 2006/2007 wrócił do stolicy i jak się wydaje, przełamał klątwę.

Rzeźniczak został bowiem jedną najbardziej lubianych postaci na Stadionie Wojska Polskiego. Relacje z fanami zaczęły się źle, od pamiętnego starcia z liderem ultrasów, „Staruchem” ale później piłkarz zyskał uznanie trybun. Pomogły mu w tym przede wszystkim wywalczone tytuły, pięć mistrzostw kraju i pięć Pucharów Polski mówią w zasadzie same za siebie i Jakub Rzeźniczak decyzji o tym transferze nigdy na pewno nie żałował. Przyznał, że do końca życia będzie legionistą.

Nie wiadomo, jak ocenia swój transfer Bartłomiej Grzelak. Napastnik był w Widzewie raptem półtora roku, ale zdążył zdobyć szacunek i sympatię trybun. W zasadzie sam wprowadził zespół do Ekstraklasy, strzelając w sezonie 2005/2006 20 bramek. Snajper miał jednak pecha, w ostatnim meczu doznał kontuzji barku, przez co stracił większość przygotowań do nowej kampanii. Wrócił do gry w 3. kolejce, prezentował się nieźle, zdobył parę goli. Można było myśleć, że uraz nie pokrzyżuje mu dobrze zapowiadającej się kariery. Z tego samego wniosku wyszli działacze CWKS, kusząc go przenosinami.

Plotki transferowe pojawiły się pod koniec 2006 roku. Łódzcy kibice reagowali na nie z niepokojem, bo Grzelaka traktowali jak największy skarb. Bali się też, że ich ulubieniec zagra im na nosie i przejdzie do znienawidzonego rywala. Niestety, ich czarne scenariusze sprawdziły się. Wiosną piłkarz podpisał umowę ze stołecznym klubem, a według mediów Widzew zarobił na transferze aż 600 tysięcy euro! Szybko okazało się, że były to pieniądze wyrzucone w błoto. Trudno powiedzieć, czy to powrót klątwy czy po prostu nietrafiona inwestycja. Bartłomiej Grzelak legionistą był przez trzy i pół roku, ale nigdy nie odgrywał w drużynie znaczącej roli. Jego skuteczność była krytykowana przez fanów, w 59 meczach piłkarz do siatki trafił tylko 13 razy. Jego transfer uznano na Powiślu za nieudany.

Inaczej było z innym widzewiakiem, ściągniętym pół roku po Grzelaku. Mowa o Jakubie Wawrzyniaku, który także przyczynił się do awansu łodzian z I ligi. Po sezonie w Ekstraklasie przeniósł się on na Łazienkowską, gdzie z czasem został podstawowym lewym obrońcą. Zdobył dwa mistrzostwa i cztery Puchary Polski, regularnie powoływany był do reprezentacji. W końcu, w 2013 roku, został sprzedany do rosyjskiego Amkaru Perm. Za 100 tys. euro, czyli trzy razy mniej, za ile przechodził do Legii. To zawodnik, po którym przy Piłsudskiego płakano najmniej. Ciężko powiedzieć, dlaczego. Być może cała winę wziął na siebie Grzelak?

W 2009 roku, już w trakcie trwania sezonu, Warszawę na Łódź zamienił Krzysztof Ostrowski. Transfer tego pomocnika nie wywołał zbyt dużych kontrowersji, być może dlatego, że w Legii zagrał on raptem pięć razy. Częściej grywał w RTS, zaliczył w jego barwach trzy sezony, będąc solidnym zawodnikiem. Później wrócił do Śląska Wrocław, z którym związany był przez większość swojej kariery.

KOSZULKA BEZ HERBU

W kolejnych latach transferów pomiędzy odwiecznymi rywalami nie było. Do kolejnego głośnego ruchu doszło dopiero w roku 2013, po którym zadra w sercach kibiców Widzewa uwiera po dziś dzień. Mowa o Łukaszu Broziu, który, było nie było, sportowo zapisał w Łodzi naprawdę niezłą kartę. Obrońca trafił do drużyny przed sezonem 2006/2007, a więc początkowo dzielił szatnię z Bartłomiejem Grzelakiem i Jakubem Wawrzyniakiem. Pochodzący z Giżycka piłkarz szybko stał się podstawowym elementem jedenastki, występował w pierwszym składzie w niemal każdym z siedmiu sezonów, spędzonych w RTS. Wywalczył z nim dwa awanse do Ekstraklasy i wyrobił sobie pewną markę.

Najbardziej udany był dla niego sezon 2012/2013. Jako kapitan pomógł drużynie uniknąć spadku z najwyższej klasy rozgrywkowej, strzelił osiem bramek. Wyraźnie był na topie, więc nic dziwnego, że zainteresowały się nim silniejsze kluby. Kartą przetargową Brozia był fakt, że kończył się jego kontrakt, którego nie zamierzał przedłużać z powodu niewypłacalności Sylwestra Cacka i jego spółki. Obrońca mógł przebierać w ofertach i pójść tam, gdzie dawano mu najlepsze warunki. Miał dowolność wyboru. Wiedzieli o tym łódzcy kibice, pogodzeni ze stratą piłkarza. Po ostatnim meczu sezonu z Podbeskidziem Bielsko-Biała sympatycy ucięli sobie pogawędkę z aktualnym kapitanem. Ten, stojąc przed „Zegarem”, zadeklarował, że wybierając nowego pracodawcę, nie obierze kierunku na stolicę. W ramach pożegnania, wręczył fanom swoją meczową koszulkę.

Kilka tygodni później oficjalnie poinformowano, że Łukasz Broź został nowym piłkarzem… Legii. Ta wiadomość podwójnie zezłościła fanów Widzewa. Nie dość, że jeden z ich ulubieńców zmienił barwy na te przez nich znienawidzone, to jeszcze złamał dane słowo. Kibice szybko mieli okazję wypomnieć mu niespełnioną obietnicę, ponieważ w pierwszym spotkaniu nowej kampanii obie drużyny zagrały ze sobą przy Łazienkowskiej. Broź był w tym meczu rezerwowym, a gdy udał się na rozgrzewkę w okolice sektora gości, ci odrzucili mu koszulkę, jaką otrzymali od zawodnika podczas pamiętnej rozmowy. Nie był to jednak w 100% ten sam trykot, ponieważ został z niego odpruty klubowy herb. Tym gestem dano nowemu legioniście znak, że swoją decyzją przekreślił udane siedem lat w Łodzi i widzewiakiem nazywać się już nie może.

Jak Broź radził sobie w Warszawie? W jego przypadku klątwa absolutnie nie zadziałała. W pierwszym roku prawy obrońca sięgnął po mistrzostwo Polski, wyczyn ten powtarzając później jeszcze trzykrotnie. Wywalczył też trzy Puchary Polski i awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów, choć w żadnym z meczów Champions League nie wystąpił. Po pięciu latach przeniósł się do Śląska Wrocław, w którym gra do dziś.

WYPOŻYCZENIA BEZ HISTORII

Przeprowadzka Łukasza Brozia do stolicy była ostatnim głośnym transferem pomiędzy Widzewem a Legią. W kolejnych latach doszło jeszcze do czterech ruchów, w każdym przypadku w kierunku z Warszawy do Łodzi, ale nie były to znaczące transakcje. Wiosną 2014 roku na Piłsudskiego wypożyczeni zostali obrońca Łukasz Bogusławski oraz napastnik Patryk Mikita. Ten drugi obrywał w zasadzie od samego początku, głównie przez swoje butne postawę. Swoim zachowaniem przypominał nieco Dariusza Dziekanowskiego, z tą różnicą, że na boisku prezentował się słabo. Bogusławski i Mikita dojść szybko, bo już po pół roku, opuścili drużynę i do dzisiaj nie wrócili na poziom Ekstraklasy, której namiastkę mogli poczuć w Legii.

Ostatnie dwie transakcje, to wypożyczenie w III lidze Patryka Barana, który nie przebił się zupełnie w zespole prowadzonym przez Przemysława Cecherze, a także sprowadzenie Łukasza Turzynieckiego. Ten drugi w Widzewie występuje do teraz, ale w obecnych rozgrywkach nie jest podstawowym piłkarzem. Wygląda też na to, że przeciwko swojemu poprzedniemu klubowi zagrać w najbliższą środę nie będzie mu dane. Do składu wrócić ma Łukasz Kosakiewicz.

Jak widać, rywalizacja Legii i Widzewa to nie tylko piłkarskie klasyki, ale też wiele bardziej lub mniej ciekawych rozgrywek transferowych. O ile historia raczej nie zapamięta takich nazwisk jak Sergiusz Wiechowski czy Łukasz Bogusławski, to kulisy transakcji dotyczących Włodzimierza Smolarka, Dariusza Dziekanowskiego czy Łukasza Brozia przeszły do warszawsko-łódzkich legend. Kiedy zostanie napisany kolejny ważny rozdział? Chyba dopiero wtedy, gdy RTS wróci na należne mu miejsce w polskim futbolu.

Transfery pomiędzy Widzewem a Legią (lata 1970-2019):

1. Tadeusz Błachno (Legia -> Widzew)
2. Włodzimierz Smolarek (Widzew -> Legia -> Widzew)
3. Paweł Janas (Widzew -> Legia)
4. Dariusz Dziekanowski (Widzew -> Legia)
5. Wiesław Cisek (Legia -> Widzew)
6. Maciej Szczęsny (Legia -> Widzew)
7. Radosław Michalski (Legia -> Widzew)
8. Marek Citko (Widzew -> Legia)
9. Tomasz Łapiński (Widzew -> Legia)
10. Jacek Magiera (Legia -> Widzew)
11. Piotr Mosór (Legia -> Widzew)
12. Sergiusz Wiechowski (Legia -> Widzew)
13. Piotr Rutka (Legia -> Widzew)
14. Jakub Rzeźniczak (Widzew -> Legia)
15. Piotr Włodarczyk (Widzew -> Legia)
16. Bartłomiej Grzelak (Widzew -> Legia)
17. Jakub Wawrzyniak (Widzew -> Legia)
18. Krzysztof Ostrowski (Legia -> Widzew)
19. Łukasz Broź (Widzew -> Legia)
20. Łukasz Bogusławski (Legia -> Widzew)
21. Patryk Mikita (Legia -> Widzew)
22. Patryk Baran (Legia -> Widzew)
23. Łukasz Turzyniecki (Legia -> Widzew)

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
125A7469
Wyjazd do niewygodnego rywala
IMG_8846
Zdjęcia z meczu Widzew - Raków
Widzew_Ruch2023
Rekordowy „Mecz Przyjaźni”
piłkarze
Po trzecie zwycięstwo ze Stalą!
0W0A2374
Drugi raz z rzędu w „Sercu Łodzi”
4
0
Would love your thoughts, please comment.x